9.3.08

Dzień siódmy (spóźniony).

Dla mnie to był dość ciężki dzień. Borykałem się z lekką gorączką i ciekawym uczuciem w lewym oku. Mianowicie, wydawało mi się, iż czuję niewielki w nim wzrost ciśnienia oraz tępy i, na szczęście słaby, ból. Przy okazji ponarzekałem nieco na okulistów pracujących w dużych centracj handlowych (bez konkretnych nazw), którzy to nie chcą przyjąć ewidentnie chorego człowieka (widać było wtedy, i widać to do dzisiaj zresztą, że pękło mi naczynie krwionośne i krew rozlała się na pół, dosłownie, oka; niezbyt estetyczny widok, muszę przyznać) z „braku odpowiedniego sprzętu. Zapewne takie są procedury i zapewne nie powinienem złorzeczyć na niewinnych lekarzy, którzy po tylu latach studiów nie mają jeszcze, zapewne, środków wystarczających na zakupienie i wyposażenie odpowiednio swoich gabinetów. Mówi się trudno i żyje się dalej. Nie byłem (i nie jestem) umierający, więc jakoś to przełknąłem i poszedłem dalej.


Doszedłem do apteki, w której na szczęście obsługa okazała się na tyle miła, że szybko się mną zaopiekowała i dała niezbędne, w ich przekonaniu, do wyleczenia mnie i mojego oka. Ucieszyłem się gdy usłyszałem, że dostaję kropelki powodujące zwężenie naczyń krwionośnych i zdziwiłem się nieco, usłyszawszy, iż powinienem kupić również jakieś tabletki, tak apetycznie i zachęcająco oferowane mi przez panią mgr farmacji (która, jak się później okaże, jako hobby wybrała sobie psychologię). Tabletki te postanowiłem sprawdzić dopiero na statku, gdyż i tak nie posiadałem niczego, czym można by zapić. A bez popity to nie da rady. Na statku okazało się, iż w aptece mają niezłe poczucie humoru, gdyż sprzedając mi wspomniane tabletki, dziwnym trafem zapomniano wspomnieć o ich nazwie lub czymś tak prozaicznym jak przeznaczenie. Dodać należy, iż dostałem jeden tylko listek owych zółtych, powlekanych tabletek. Po dogłębnej i niezwykle wnikliwej analizie doszedłem, iż jest kwas askorbinowy, zwany dużo częściej witaminą C. Fakt- nie zaszkodzi. Czemu tylko nie nazywa się placebo?

Brak komentarzy: